Jest taki słynny tapas. Pochodzi z San Sebastian i nazywa się gilda. Zacznijmy od nazwy. Chyba każdy z nas zna filmową scenę, w które Rita Hayworth zdejmuje rękawiczkę. Prawda? Tytuł filmu brzmi “Gilda”. Przypadek? Wcale. Przeczytajcie.
Nabijamy oliwkę (nie przez środek, bo jest pestka, teraz jedno anchois, papryczka w poprzek, znowu anchois i oliwka. Gotowe!
To klasyk, który wyśmienicie smakuje z winami, a najlepiej z wermutem. Najbardziej popularny na północy kraju (ale w innych regionach też chętnie jedzony), gdzie powstał.
Od czasu wynalezienia minęło już kilkadziesiąt lat, a gilda nadal święci triumfy. Za jego powstanie powinniśmy podziękować mitycznemu Casa Vallés w Donosti (San Sebastian) – kulinarnej stolicy Europy (tak, tak, nie jest nią Paryż :)).
Jak głosi legenda, w owych czasach, wino pijało się głównie z dzbanków, a karczmarze serwowali do niego anchois, oliwki i chili.
Te trzy smaki doskonale się ze sobą uzupełniły! Tak zrodziła się gwiazda świata tapa! Podobno również on nadał nazwę przystawce. Oczywiście na cześć filmu z Ritą Hayworth.
Hiszpania w tamtych czasach była na wskroś katolicka. A katolickość owa narzucona została odgórnie, przez dyktatora Franco. W Hiszpanii kościół ocenzurował więc film. No jak! Skandaliczna scena zmysłowego tańca hollywoodzkiej divy nie mogła deprawować narodu hiszpańskiego. Jeszcze do tego ten dekolt i sposób zdejmowania rękawiczki…Madre mia!
Stąd właśnie nazwa tej przystawki. Pikanty i słony akcent filmowej sceny “striptizu” Gildy idealnie pasował do charakteru małej przystawki 🙂
Gildę musicie spróbować, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście. Można kosztowanie połączyć z seansem filmowym.
Źródło tytułowego zdjęcia:
https://viajes.nationalgeographic.com.es/gastronomia/enciclopedia-sabrosa-gilda_14886/2