Zacznijmy od Sewilli, bo z niej pochodzi śpiewak
Teraz dodajmy gitarzystę
– Uf! jak on gra! To była moc. Powiedziała moja koleżanka, którą namówiłam na przyjście. Dźwięki. Raz mocne, głośne, potężne, raz lekkie i delikatne. Czy można być Polakiem i tak czuć flamenco…
Na scenę wchodzi ona – La Rosita
Kobieta tańcząca flamenco staje się boginią.
Ich dwóch, ona jedna
Pobudzają serce. Tętno bije mocniej. Cała trójka, wyczarowała magię. Klub Proza zamienił się w Tablao Flamenco. Już sama nie wiem, czy byłam w Granadzie, w Sewilli, a może w Jerez de la Frontera? Chyba wszędzie tam. Podróżowałam znanymi mi ścieżkami. Wchodziłam do miejsc, które niegdyś były na wyciągnięcie ręki. Sacromonte, Mezquita, mały klub w Almerii, kolejny, znaleziony przypadkowo w Sewilli (potem zobaczyłam go w moim ulubionym filmie Exils). Po raz kolejny pomyślałam: “Mi alma es española”.
Koncert był podzielony na dwie części. Każda z nich równie intensywna, piękna i mocna. Cała trójka wyczarowała dla mnie Andaluzję. Były teksty wspaniałego poety Federico Garcia Lorca, były własne piękne kompozycje. Był wreszcie mój ukochany utwór “No Tengo Lugar”. Było też momentami zaczepnie i wesoło. I chwilkę po polsku 🙂
Czułam to, o czym kiedyś napisał Federico Garcia Lorca:
“Flamenco jest głębsze niż wszystkie studnie i morza otaczające świat. Jest prawie nieskończone. Krzyżuje się z cmentarzem lat i dolegliwościami wysuszających wiatrów. Przychodzi z pierwszym szlochem i pierwszym pocałunkiem. Przeszywające jak szpada wbita w kark byka. Dźwięk gitary, krzyk muezzina, żyda i cygana – rozcinający obraz na pół. Rytualny taniec ognia i wody, pełen dumy i dzikości wyrażający szaleństwo i pragnienie. FLAMENCO…”
I za czas po koncercie (również muzyczny).
taniec: Agata Makowska
śpiew: Niño Soto
gitara: Martin Złotnicki
W tym odkryciu ich nie widziałam, bardzo żałuję, ale pewnie z roku na rok są coraz wspanialsi – wielkie brawa!