Wzór romantycznego uwodziciela, któremu nie sposób się oprzeć. Czy nie tak większość z nas widzi tę literacką postać. Od kilkunastu lat część z was widzi go pewnie również z twarzą Johnnego Deppa. I wcale mnie to nie dziwi. Wszak to właśnie film z jego udziałem sprawił, że wizerunek Don Juana wszedł tak mocno do kultury masowej.
Ale czy wiecie, że nie zawsze ten uwodziciel był przedstawiany w ten romantyczny sposób? Otóż, w pierwszej, XVII wiecznej historii, napisanej przez Tirso de Molina (księdza, którego imię posłużyło później jako nazwa jednej z dzielnic w Madrycie i przystanek metra) ten hulaka włóczy się po Sewilli w poszukiwaniu dziewcząt, chętnych ulec jego urokowi. Don Juan zakłada się z przyjacielem o to, któremu z nich uda się uwieźć więcej dziewczyn w ciągu roku.
Rok mija i rywale spotykają się ponownie, by porównać wyniki. Oczywiście Don Juan zwycięża. Jednak nie potrafi na tym poprzestać i postanawia uwieźć narzeczoną swojego rywala, a także zakonnicę. I to w sześć dni!
I tu mała dygresja. Pamiętacie, że to ksiądz napisał pierwszą wersję Don Juana? Przecież nie mógł on pozwolić na to, by Don Juanowi powiódł się ten niecny zamiar. Stwórca powala uwodziciela piorunem i posyła go w piekielne czeluście.
Tym razem rywale spotykają się przy Hosteria de Laurel w Barrio de Santa Cruz (miejsce ciągle można odwiedzać, kto wie, czy nie spotkacie tam swojego Don Juana :)).
Nasz bohater nie zmienia zdania i tym razem zdobywa zakonnicę, a Bóg nie interweniuje. Kochankowie odjeżdżają w siną dal, by resztę życia spędzić razem w objęciach miłości.