Guinness extra cold pod palmami to dla mnie idealne połączenie. Do tego trzy kultury w cieniu jednej skały, która na dodatek, razem z afrykańską górą po przeciwnej stronie cieśniny stanowią mitologiczne słupy Herkulesa. No i historia generała Sikorskiego, który zginął tu w katastrofie lotniczej…wszystko to razem brzmi bardzo intrygująco. Tylko uważajcie na magoty!
Zjechaliśmy windą na dół, bo nie mogliśmy już dłużej opierać się zapachowi curry. W budynku, w którym mieliśmy wynajęte mieszkanie na parterze mieścił się hinduski “fast food”. Ta bezpretensjonalna knajpka, prowadzona przez małżeństwo, ze stolikami tylko na zewnątrz, dostarczała nam rozkoszy dla podniebienia i drażniła nozdrza swą intensywnością. A kilkaset metrów dalej brytyjski pub z fish and chips i piwem Guiness. Na dodatek można w nim zamówić kawę z mlekiem, podawaną na sposób andaluzyjski w małych szklaneczkach (cafe con leche en vaso).
Gibraltar może się nie spodobać. Tłum jednodniowych turystów zasłania mieszankę kultur. Przyjeżdżają autokarami, w drodze między jedną andaluzyjską atrakcją, a drugą. Autobus zostaje po stronie hiszpańskiej, a oni tłumnie przekraczają granicę, by szybko dostać się na Main Street. Raj dla spragnionych alkoholu, papierosów i perfum, a wszystko to za dużo mniejsze kwoty niż w normalnych europejskich sklepach. Jesteśmy przecież w strefie bezcłowej. Na ziemi, o którą kłócą się od lat dwa kraje. Po zrobieniu zakupów jeszcze przystanek na Trafalgar Square i czas wracać do autokaru.
Ale wystarczy odwiedzić ostatnią brytyjską kolonię w niedzielę. Nie ma tu wtedy turystów, mokrymi od potu koszulkami oblepiających ławki na placu Trafalgar. Sklepy są zamknięte, a na spacer wychodzą miejscowi. Wokół słychać różne języki. Angielski, hiszpański, arabski, hindi i …gibraltarski, który jest specyficzną mieszanką hiszpańskiego i angielskiego.
Hiszpanie, Hindusi, Żydzi, Marokańczycy w swoich tradycyjnych strojach spacerują całymi rodzinami i pozdrawiają się nawzajem. Jakby cofnął się czas i zabrał nas prosto do Hiszpanii sprzed epoki rekonkwisty i inkwizycji. Do Hiszpanii Maurów.
Palmy, a obok katedra. Na wewnętrznym małym patio ściana wykładana azulejos z najbardziej rozpoznawalnym geometrycznym wzorem, który przybył tu z Maroka i który można zobaczyć zarówno na meczecie w Marrakeszu, jak i na ścianach andaluzyjskich willi. W środku katedry tablica upamiętniająca generała Sikorskiego, który zginął tu w katastrofie lotniczej 4 lipca 1943 roku ok. godz. 23:06. I tu prywatna wstawka – otóż chciałabym polecić film “Generał – zamach na Gibraltarze”, który zrobiła moja koleżanka Anna Jadowska.
Hinduskie danie zjedliśmy i ruszyliśmy żwawo w miasto. Boczne uliczki kusiły, więc skręciliśmy w jedną, wspinając się pod górę, na skałę. I znów czas jakby się cofnął. Ale tym razem przeniósł nas do Włoch. Gdzieś z wysoka dobiegały do nas głośne dźwięki piosenki, jak ze starego filmu Felliniego. Kobieta śpiewała po włosku, oczywiście o miłości (tyle potrafię zrozumieć). Muzyka dolatywała z otwartego okna w starej kamienicy. Na małym placyku, po szerokich płytach zbiegał chłopczyk śmiejąc się głośno. My zatrzymani w niemym zachwycie chcieliśmy zatrzymać tę chwilę. Przebiegła, razem z chłopcem…a my wspinaliśmy się dalej. Na szczyt.
Skała robi wrażenie. Widoki z niej też. Tylko patrząc na nie (dostrzegacie Maroko?), uważajcie na swoje plecaki, torebki i aparaty. Sprytne magoty – małpy zamieszkujące gibraltarską skałę, mogą Wam je wyrwać i rzucić w przepaść. Podobno, do kiedy małpy tu będą, do wtedy Gibraltar będzie należał do brytyjskiej korony. Nic więc dziwnego, że ich populacja jest pilnie strzeżona przez władze. Będąc na Gibraltarze warto wejść w skałę i zobaczyć słynne tunele wydrążone podczas różnych wojen oraz jaskinie. Wśród nich najciekawszą jest Jaskinia św. Michała. Niegdyś zamieszkiwali ją neandertalczycy, dziś mieści w sobie salę koncertową o doskonałej akustyce.
W tym dniu bez turystów wybierzcie się również na Punto de Europa (najdalej na południe wysunięty punkt Gibraltaru), by popatrzeć jeszcze raz na Afrykę. Można tam dojechać miejskim autobusem. Jej wzgórza tworzą wyraźną linię po drugiej stronie Cieśniny Gibraltarskiej. Niegdyś wody dzielące oba kontynenty stanowiły koniec znanego świata. Dalej były już tylko ciemności, niezmierzone głębiny i straszne potwory. Dziś z pobliskiej Tarify można w 40 minut dopłynąć do marokańskiego Tangeru. Na Punto de Europa jest meczet z górującym nad sobą minaretem. Patrząc na Afrykę w oddali, mamy ją też obok siebie. I to jest piękne. Jest też Sikorski. Poszukajcie pomnika, który upamiętnia generała.
Przepis
Ponieważ na Gibraltarze jedliśmy hinduskie jedzenie, niech taki przepis pojawi się również tu. A ponieważ jesteśmy też w Hiszpanii, niech będą to owoce morza.
Krewetki w sosie curry (Gambas al curry) / Porcja na dwie osoby
Składniki:
krewetki (250 gr.) / cebula (1 szt.) / śmietana do gotowania (100 ml.) / pomidory w słoiku lub świeże pokrojone (50 ml) / curry (1 łyżka stołowa) / świeży imbir (tarty, 1 łyżka stołowa) / kolendra (różne liście) / olej słonecznikowy / Sól
Cebulę kroimy w drobne krążki i podsmażamy na oleju lub oliwie przez około 20 minut, aż będzie miała złoty kolor. Dodajemy utarty imbir, solimy i chwilę podsmażamy. Dokładamy pomidory, śmietanę oraz łyżkę przyprawy curry. Wszystko razem mieszamy i gotujemy przez około 10 minut, tak by sos się nieco zredukował. Wrzucamy obrane krewetki i dusimy przez kolejne 10 minut. Wykładamy na talerz, posypujemy świeżą natką kolendry i zajadamy! Jeśli chcemy uruchomić gibraltarskie wspomnienia proponuję podać z piwem guinness extra cold.